Kiedy byłem małym chłopcem (miałem może z pięć lat), wyrobiłem sobie taki pogląd, że mazda to najlepszy samochód na świecie. Mniejsza z tym, że mazda to nie samochód - nawet nie model - a jedynie marka, a moje przekonanie wzięło się pewnie stąd, że zobaczyłem jakąś mazdę, która z jakiegoś powodu mi się spodobała. Dla kilkulatka detale nie mają znaczenia, ważne jest, że to najmojsza opinia, a tylko takie opinie się liczą i są ważne.

Oczywiście ta najmojsza opinia doprowadzała do trudnych rozmów z innymi kilkulatkami, którzy mieli najswojsze opinie na temat motoryzacji i najmojsza opinia o tym, że mazda jest najlepszym samochodem na świecie nie robiła na nich wrażenia. Oni wiedzieli, że tak nie jest. I tak nie było w ich najichniejszych światach. Z czasem jednak wszyscy dorośliśmy, staliśmy się racjonalni i uznajemy za powszechną wiedzę, że mazda …. Ach, nie, krok w tył!

Dzieci mają taką szczególną właściwość, że nie widzą różnicy między faktem a opinią. Moje dziecięce przeświadczenie o wyższości mazdy nad całą pozostałą motoryzacją tego świata było tylko moją opinią. Opinie są piękne i budują nas jako ludzi, ale trzeba zmierzyć się z faktem, że o opiniach nie da się rozsądnie dyskutować. Inną fantastyczną właściwością dzięcięcej opinii jest to, że nie wymaga ona żadnej, absolutnie żadnej precyzji, znuansowania.

Dlaczego piszę tyle o opiniach, kiedy miałem pisać o decyzjach?

Robię to dlatego, że nasze dziecięce upodobanie do opinii nie mija wraz z wejściem w dorosłość. Może nie dotyczy to Ciebie (a może jednak?), ale w moim doświadczeniu często spotykam się z formułowaniem zadań na zasadzie: znaleźć najlepsze rozwiązanie, znaleźć najbardziej odpowiedni katering, wybrać najbardziej korzystną ofertę. Ale wiesz co? Te zdania nic nie znaczą, albo bardziej precyzyjnie: te znadnia znaczą dla każdego coś innego.

Wyobraź sobie fotel. Serio, namaluj w wyobraźni obraz fotela. Śmiało! Jest? Masz w głowie swój fotel? Ja wyobrażam sobie w takiej sytuacji szeroki, drewniany fotel z różowo-fiołkowym obiciem w kwiaty. Ma okrągłe, mięsiste siedzisko i owalne oparcie obramowane ciemnym, lakierowanym drewnem. I ma masywne, rzeźbione podłokietniki. Czy Twój fotel wygląda identycznie? Jeśli jest choć trochę podobny w detalach - w co wątpię, bo robiłem to ćwiczenie z wieloma osobami i to zawsze był całkiem inny fotel - to jest to niesamowity zbieg okoliczności i powinniśmy się poznać! Doświadczenie podpowiada mi jednak, że Twój fotel i mój fotel to dwa całkiem różne fotele. Oczywiście mają pewne części wspólne - nogi (albo kółka), mają siedzisko, oparcie - to rdzenne części konstruktu myślowego pod tytułem fotel. 😉

Jeśli nie możemy się zgodzić co do wyobrażenia czegoś tak podstawowego i namacalnego jak fotel, szaleństwem byłoby zakładanie, że zgodzimy się co do kryteriów najlepszej decyzji albo najbardziej odpowiedniej oferty. Na pewno nigdy nie używasz tych słów w generalnym - szeroko rozumianym - kontekście, bez doprecyzowania co one dokładnie znaczą, prawda? Prawda?!

Żarty na bok - w codziennej rozmowie brak precyzji w komunikacji pewnie nikogo nie zabije, ale czy masz pewność, że Twoja współpracowniczka albo podwładny rozumieją Twoje kryteria decyzyjne tak samo, jak Ty? Czy jesteś w stanie zaryzykować jakość całego procesu decyzyjnego i zawiesić go na czymś tak lichym, jak wspólne rozumienie?

No dobrze, ale co można z tym zrobić?

Precyzować, dopowiadać. Nie intepretować, nie wnioskować z kontekstu. Lepiej powiedzieć kilka słów za dużo, niż o jedno za mało. Zadawaj - nawet sobie! - pytania takie jak:

  • co to znaczy najlepszy/odpowiedni/korzystny/etc.
  • jakie wskaźniki pozwolą nam poznać, że osiągamy cel?
  • co jest powiedziane wprost, a co istnieje tylko w sferze domysłów?

Odpowiadanie sobie na takie pytania pomoże Ci zacząć lepiej rozmawiać o decyzjach i procesach wokół nich, a w efekie doprowadzi do zrozumienia własnych kryteriów decyzyjnych.